Również napisy nad przyciskami także są po niemiecku. Drażni to wielu pasażerów. Szczególnie złe konotacje mają starsi, którym okrzyk „halt!”, kojarzy się jednoznacznie źle. – Sprawa dotyczy kilku niedawno przez nas zakupinnych w Niemczech używanych autobusów, w których rzeczywiście komendy są wyświetlane w języku niemieckim, przyznaje Włodzimierz Sołtysiak prezes Szczecińskiego Przedsiębiorstwa Autobusowego Dąbie. Zastanawia się jednocześnie, czy jest to rzeczywiście aż tak duży problem by pasażerowie interweniowali w mediach i wyrażali swoje niezadowolenie…
- Dla mnie sprawa jest oczywista, mieszkam w Polsce, mówię po polsku i nie mam obowiązku czytania w polskim autobusie komend wyświetlanych po niemiecku, bo nie muszę ich po prostu rozumieć, mówi jeden z pasażerów linii 56. Taki autobus już pomalowany w brzydkie barwy Pływającego Ogrodu, zarejestrowany w Szczecinie obsługiwał tę linię.
Od prezesa dowiadujmy się też, że problem leży po stronie modułu sterującego wyświetlaczem, który rzeczywiście nie został wymieniony czy przeprogramowany. – To wydatek kilkuset złotych na zakup nowego sterownika, i zdecydowaliśmy, że autobusy są potrzebne od zaraz więc o ewentualnej wyminie sterownika pomyślimy później, dodaje prezes.
Z naszego rozeznania wynika, że taki moduł chętnie opracują bądź przeprogramują na język polski nawet uczniowie Technikum Energetyczno Informatycznego bądź łączności. Chętnie zrobią to też w ramach praktyk studenci ZUTu. Jednym słowem ktoś po prostu uznał, że w dobie kosmopolitycznego społeczeństwa, wyświetlacze „mówiące” do pasażerów po niemiecku to nie problem. Warto zwrócić uwagę, że w umowie o sprzedaży autobusów dostawca powinien być zobowiązany do przeprogramowania sterownika, ale widac SPA tego nie dopilnowało.
To jednak jest problem! Choćby dlatego, że w Polsce od 1999 roku obowiązuje ustawa „O ochronie języka polskiego” i w przestrzeni publicznej jest on OBOWIĄZUJĄCYM w kraju pomiędzy Odrą a Bugiem, i Bałtykiem a Tatrami. Za łamanie ustawy grożą nawet sankcje karne.
EL