Do utraty sił

08.09.2015, Szczecin. Prawobrzeże - dwutygodnik informacyjno-reklamowy

Wchodzący właśnie na nasze ekrany Do utraty sił to dramat bokserski w najlepszym stylu. Wielbiciele takich hitów jak Rocky czy Wściekły byk z pewnością będą bardziej niż usatysfakcjonowani seansem.

Jest tu wszystko, czego można by chcieć od tego rodzaju kina: przede wszystkim niesamowite emocje sportowe, ale też intrygujący bohaterowie i wzruszający wątek uczuciowy. W dodatku Do utraty sił, za sprawą trenującego boks Antoine'a Fuqua, reżysera filmu, emanuje surowym realizmem i niemal dokumentalną dokładnością w oddaniu tego wszystkiego, co dzieje się między dwoma zawodnikami na ringu bokserskim.
 
Głównym bohaterem filmy jest Billy Hope (Jake Gyllenhaal), zawodnik wygrywający bezbłędnie każdą ze swoich walk, ale także robiący to w takim stylu, że widownia szaleje. Walka w jego wykonaniu to krwawe widowisko, po wszystkim mężczyzna jest zazwyczaj poważnie poturbowany, nie dziwi więc też fakt, że jako najlepszy, zarabia na boksie grube miliony. Pełnię szczęścia na sportowym szczycie uzupełniają liczni przyjaciele, piękna żona, ukochana córeczka i reprezentacyjna rezydencja. Niestety, wraz z tragiczną śmiercią żony Maureen (Rachel McAdams), Billy traci jakąkolwiek chęć do życia oraz walki. Z marazmu i otępienia alkoholowego budzi go dopiero utrata wszystkiego, na co tak ciężko pracował, włącznie z możliwością opieki nad córką. Teraz musi rozpocząć ciężką i wymagającą nie lada odwagi drogę powrotną na bokserski szczyt.
 
Choć podobne opowieści to klasyka kina, Do utraty sił zachwyca świeżym spojrzeniem na temat. Świetne zdjęcia i mimo wszystko trzymająca w napięciu fabuła zapewniają wiele kinowych emocji. Główną atrakcja tego widowiska jest jednak brawurowa kreacja Gyllenhaala, który niesamowicie wiarygodne wcielił się rolę zmęczonego, zrozpaczonego, zdezorientowanego i obitego Hope'a.
 
Więcej recenzji znajdziesz na www.szczere-recenzje.pl

Galeria zdjęć

Skomentuj

Znamy Twoje IP (18.217.194.39). Pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy.

Facebook